xtasy |
Wysłany: Nie 20:56, 15 Sty 2006 Temat postu: Para nastolatków zabiła się z miłości ?!To nie jest śmieszne |
|
Proszę, wybaczcie nam. Chcieliśmy być razem na zawsze" - napisali do rodziców nastoletni kochankowie Ania i Tomek. Potem wsiedli w "malucha" i wjechali wprost pod pędzącego tira. On zginął na miejscu, ona jest w stanie krytycznym.
4 stycznia Ania świętowała swe 16. urodziny. Przyjechała do ukochanego, starszego o trzy lata chłopaka, do jego rodzinnej wsi Szkwa na Mazowszu.
Zawsze dobrze czuła się u rodziców Tomka, w małym drewnianym domku na samym końcu wsi. 5 stycznia Tomek powiedział, że odwozi Anię do domu. Wtedy rodzice widzieli go po raz ostatni. Nie niepokoili się, bo młodzi czasem gdzieś znikali, kiedy chcieli być sami. Strach sparaliżował ich dopiero w poniedziałek 9 stycznia, kiedy listonosz przyniósł pocztę. Był w niej list pożegnalny. Wyglądało na to, że Ania podyktowała go Tomkowi. "Przepraszamy. Zabrałam państwu syna..." - tak się zaczynał.
- Tego dnia po otrzymaniu listu rodzina zgłosiła nam zaginięcie chłopaka - mówi Dariusz Wesołowski z policji w Ostrołęce. - Natychmiast zaczęliśmy poszukiwania. Nie sądziłem, że odnajdziemy ich w takich okolicznościach... 20 km od Zambrowa fiat chłopaka zderzył się z tirem.
Masakra na drodze
Policjanci z Szumowa odebrali zgłoszenie w poniedziałek o 14.50. Gdy przyjechali na miejsce, długo nie mogli dojść do siebie, choć widzieli już wiele - krajowej "ósemka" to bardzo niebezpieczna trasa. Ale okoliczności tego wypadku były wyjątkowe. Mały fiat został tak zmiażdżony, że trudno było rozpoznać markę.
O dziwo, zwłoki kierowcy nie były zmasakrowane. Zginął natychmiast, nie cierpiał. Ile w nim było desperacji, żeby nie zdejmować nogi z gazu, w ostatniej chwili nie skręcić kierownicą, tylko jechać wprost na pędzącego tira? Kierowca ciężarówki próbował się ratować, zjeżdżając na prawe pobocze, ale nie uniknął czołowego zderzenia. Ogromny tir wylądował w rowie. Kierowca ma złamany nos, szwy na nodze i okropne poczucie, że wbrew swej woli przyczynił się do tragedii.
Po "maluchu" została tylko kupa blachy. Anię z krwawiącą głową uratowało dwoje lekarzy, którzy akurat przejeżdżali autobusem. Teraz dziewczyna walczy o życie w Szpitalu Wojewódzkim w Łomży.
Rodzina wiedziała lepiej
Przy łóżku Ani czuwa matka. Przyjechała z Włoch, gdzie pracuje od lat. Anię wychowują dziadkowie. - Grzeczna, spokojna, ale szaleńczo zakochana w Tomku - mówią jej koleżanki z liceum w Puławach.
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Rok temu spotkali się na obozie młodzieżowym. Od tamtej pory już nie mogli bez siebie żyć, choć dzieliło ich tyle kilometrów. Były więc listy, SMS-y, e-maile i potajemne spotkania. Rodzina Ani nie akceptowała Tomka. Mówili, że to chłopak nie dla niej. Dziewczyna kilka razy uciekła z domu. Tomek zawsze na nią czekał. Jego "maluchem" pokonali setki kilometrów. Na początku stycznia znów uciekli.
- Dziewczyna jak zwykle poszła rano do szkoły i ślad po niej zaginął - mówi Roman Maruszak z puławskiej policji. - W weekend ktoś z rodziny dostał dramatycznego SMS-a: "Kursujemy na trasie Lublin-Warszawa. Nie wiemy co robić". Dziadek dziewczyny poszedł więc na policję. Mówił, że boi się, że młodym coś złego przyjdzie do głowy.
Śledczy ustalają teraz, jak nastolatki spędziły cztery ostatnie dni przed tragedią.
W czwartek rodzina Tomka czuwała przy zwłokach. Ojciec jest najbardziej załamany. Matka płacze: - Nie wierzę w samobójstwo. To był nieszczęśliwy wypadek. Oni wracali do domu. Kochali się, byli szczęśliwi. Po co mieliby to robić?
Tak samo myśli rodzeństwo, koledzy oraz nauczyciele Tomka. Wczoraj cała klasa Tomka, III d z technikum samochodowego w Ostrołęce, przyjechała na pogrzeb.
- To był bardzo grzeczny chłopak, dobrze się uczył - mówi Tadeusz Olszewski, dyrektor szkoły. I dodaje cicho: - Wiedzieliśmy, że jest bardzo zakochany. Ale myśleliśmy, że oni mają wszystko poukładane, że są szczęśliwi...
Podobno kilka dni temu rodzina dziewczyny powiedziała zakochanym stanowczo: koniec. A oni chcieli być razem. Na zawsze... |
|